Jak wspomagać prężność psychiczną/ rezyliencje?

 

Człowiek dżwigający wielki kamień

To bardzo ciekawe zagadnienie, które może pomóc nam przybliżyć się do lepszego zrozumienia tego, co jest nam potrzebne, aby lepiej radzić sobie w życiu, odczuwać większą satysfakcję z życia i zadowolenie a tym samym przybliżać się do poczucia szczęścia. Temat ten pokaże, jakie cechy, predyspozycje należy rozwijać, aby pełniej żyć.


Brak kontaktu z własnymi emocjami? Może to Aleksytymia?

 

Wyobraź sobie, że masz na całym ciele dreszcze i dziwisz się skąd nagle Ci się przydarzyły?! Przecież jest Ci ciepło. A okazuje się, że jest to efekt wcześniejszego zdenerwowania, jednak nie łączysz tych dwóch faktów ze sobą, bo brak jest przełożenia doznań cielesnych na Twoje stany emocjonalne. Słabo prawda? To może być przykład na słabą znajomość siebie, swojego ciała lub może świadczyć o tym, że ktoś świetnie nauczył się somatyzacji swoich emocji na ciało z braku umiejętności wyrażania ich na zewnątrz. Ale to nie jest jeszcze kombo. Jest nim aleksytymia. Pojęcie to wprowadził do literatury psychiatrycznej w 1973 roku psychiatra amerykański P. Sifneos.


Domowe Zawirowania - czyli jak pogodzić biznes i życie rodzinne, aby wieść szczęśliwe życie

 

Trudną sztuką jest prowadzić rozwijającą się działalność oraz być wciąż świetną mamą, żoną, gospodynią. 

 

Jednak jest to możliwe. Agnieszce zdecydowanie się to udaje. Dlatego zapraszam do pięknej lektury naszego wywiadu, w którym zdradza szczegóły swojej pracy, życia rodzinnego, nastawienia na rozwój i wiele innych ciekawostek. Moc inspiracji i wsparcia dla tych, którzy chcą pełniej żyć.

      

       Agnieszka powiedz skąd pomysł na taki biznes. Od kiedy to się zaczęło i od czego?

Jak często bywa historie tego typu są dość długie i skomplikowane. Składa się wiele czynników na ten efekt końcowy. Pokażę kilka takich punktów najważniejszych. Pierwszą moją pracą była opiekunka do dzieci. To było chyba na trzecim roku studiów. Potem realizowałam różne zlecenia i to było ”clue” mojej pracy, bo przez całe moje dotychczasowe życie tylko 3 miesiące przepracowałam w firmie na pół etatu. To był specyficzny wymiar pracy, bo wiązał się z jeżdżeniem po różnych miastach i prowadzeniem zajęć. Zawsze byłam z tego zadowolona, bo to bardzo odpowiadało mojej wewnętrznej wolności. Zawsze chciałam robić różne rzeczy i sama decydować ile czasu na to poświęcam, z kim współpracuję itd. Wiele lat współpracowałam z różnymi organizacjami pozarządowymi jak fundacje, stowarzyszenia. Te różne działania stopniowo prowadziły mnie do decyzji, że chcę założyć coś swojego. Nie wyobrażam sobie pracowania na etat dla kogoś, no chyba, że sytuacja życiowa by mnie do tego zmusiła. Czułam, że docelowo to jest moja droga i chcę prowadzić swój biznes.

Drugim elementem było nasze pierwsze dziecko i myśl, że chcemy, aby nasze dzieci przez te pierwsze kilka lat życia były z nami. Nie chcieliśmy puszczać dzieci do żłobka, do przedszkola w wieku 3 lat itp. Dlatego w grę wchodziła aktywność, którą będę mogła robić, dużo czasu spędzając w domu. I tak stopniowo, korzystając z różnych kursów, szkoleń, zaczęłam się zastanawiać, że może to jest to. Bo część mojej drogi zawodowej była związana z różnymi szkoleniami. Wiedziałam, że umiem uczyć i to powoli dojrzewało. Na początku jak zaczynałam, to myślałam, że pójdę w stronę tematów związanych z dziećmi. I gdy założyłam swojego bloga (link do bloga -> https://www.domowezawirowania.pl/blog/) to pierwsze wpisy tak naprawdę dotyczyły tych tematów. A tematy dotyczące relacji, były gdzieś obok tego. Ale robiąc to, okazywało się, że coraz więcej radości sprawia mi pisanie i mówienie o relacjach, a po drugie widziałam coraz większe zapotrzebowanie po drugiej stronie.

Gdzieś w tym wszystkim w tle było to, że ja sama przechodziłam drogę dorastania właśnie w temacie relacji. Wchodząc w związek małżeński byłam przekonana, że jestem tak jak tylko można najlepiej przygotowana do tego (bo relacje zawsze mnie interesowały, więc dużo słuchałam, czytałam na ten temat). Z moim mężem Adrianem mieliśmy przekonanie, że wszystko co tylko się da zrobiliśmy, aby się dobrze przygotować do małżeństwa. I ta myśl w głowie, że innych może dotknąć jakiś kryzys małżeński, ale nas na pewno nie! I może kryzys w pełnym tego słowa znaczeniu nas nie dotknął, natomiast gdzieś mniej więcej 2 lata po ślubie zorientowałam się, że zaczynamy gdzieś wchodzić na grząski grunt w naszej relacji małżeńskiej. I z miesiąca na miesiąc te wszystkie rzeczy, których byłam tak pewna, że jest dobrze i blisko jesteśmy – jest ich coraz mniej. Zaczęłam robić wszystko, co uważałam, żeby znów zbliżyć nas do siebie, ale okazywało się wprost przeciwnie. Było coraz gorzej. Zaczęłam szukać sposobu, co z tym zrobić. Wiedziałam, że nie ma mowy o tym, żeby się kiedyś rozejść, a zaczynałam mieć w głowie myśli: po co mi to wszystko było? Czy ja chcę w ten sposób żyć? A na dodatek pewnie będzie jeszcze gorzej! Zaczęłam szukać. I trafiłam na nowe źródła, które otworzyły mi oczy na nowy świat, choć byłam przekonana, że naprawdę wiem bardzo dużo. Weszłam na tą drogę i doświadczyłam radykalnej przemiany w tym jak ja w ogóle żyję i w związku z tym jak wygląda moje małżeństwo i rodzicielstwo. I zobaczyłam, że chcę się tym po prostu dzielić. Jest to tak ważny aspekt życia i ja taką rewolucję przeżyłam, że chciałam aby inni też mieli do tego dostęp. A że zawsze uwielbiałam się dzielić wiedzą i uczyć, to stopniowo się wyłaniał korzeń tego, co chcę uczyć. I dzisiaj robię to, co robię. 


 

     Prowadzisz szereg webinarów, warsztatów, kursów, szkoleń. Powiedz jakie tematy poruszasz w ramach prowadzenia swojej firmy. Czego one dotyczą?

Mogę powiedzieć, że dość niedawno stworzyłam w końcu taki swój system, w którym mogę zamknąć (tutaj Agnieszka zrobiła przeuroczy gest rękami w powietrzu nakreślając przede mną jakby kulę) wszystkie tematy, którymi się zajmuję. Dziewięć kroków do budowania szczęśliwych relacji rodzinnych. Bo to jest trzon tego, na czym się skupiam – relacje małżeńska i rodzicielska. Ważne jest to, że one są obok siebie, nie rozpatruję ich osobno. Ponadto ta wiedza związana z relacjami w rodzinie, przekłada się na wszystkie inne obszary naszego życia, na inne relacje. Z naszymi rodzicami, z przyjaciółmi, w pracy i nie tylko relacje, bo w zasadzie to są umiejętności, które wpływają na to jak my myślimy, jakie mamy przekonania o sobie, o świecie, to wpływa na wszystko. Ja jednak skupiam się na relacjach rodzinnych. 

      I teraz pierwsze trzy kroki dotyczą mnie i mojego wnętrza. Bo to ja jestem w relacji z innymi i to co we mnie jest, przekłada się na relacje z innymi. Tutaj wchodzi w grę np. uczenie się brania odpowiedzialności za swoje życie, tego w ogóle co podlega mojej odpowiedzialności a co nie. Czego nie muszę brać na siebie a co warto, żebym wzięła. Czym się różni odpowiedzialność od obwiniania. Jak budować swoje standardy życia i nimi żyć. Dbania o swoje zasoby – w kontekście siły do tego, aby później budować relacje. Poznaje siebie – kim jestem, co jest bliskie mojemu sercu, jaki mam temperament, naturę. Oczyszczam to z naleciałości, które biorą się np. z mojego dzieciństwa. 

      W dalszych krokach uczę się jak odnosić się do innych, żebym ja mogła być i żyć w zgodzie ze sobą i żebym mogła budować najlepszą relację z tą konkretną osobą. Tutaj ważne są umiejętności takie jak: rozmawianie z ludźmi, współpraca z nimi, budowanie zaufania, życzliwości, wzajemnego przyciągania – co jest naturalne na początku relacji, ale można nauczyć się to podtrzymywać, żeby nie zanikało. Można się nauczyć jak to odnawiać. Tego jest znacznie więcej oczywiście, ja tylko zaznaczam niektóre. 


 

Powiedz nam coś więcej na temat tego, jak Tobie udaje się na co dzień łączyć w ogóle pracę i obowiązki związane z rodziną.

     Mamy trójkę dzieci, ciągle jeszcze dość małych, bo najstarszy nasz syn to jest 7 lat, średni 5 i najmłodsza Karolina ma 3 lata. Mój mąż ma swoją firmę, jest wodzirejem, więc mamy w domu dwie firmy i trójkę małych dzieci. Oboje jesteśmy wolnymi duchami pod względem zawodowym. Był czas, kiedy mieliśmy poczucie totalnego chaosu, jak to ogarnąć, kto kiedy ma pracować, kto zajmuje się dziećmi, jak jeszcze obowiązki domowe w tym wszystkim wypełniać. Trwało to ze 2 czy 3 lata nawet. Taki moment J Ale dzisiaj, mogę śmiało powiedzieć, że jest to w dużej mierze znowu kwestia umiejętności, których trzeba było się nauczyć, szukając wsparcia i podpowiedzi, wskazówek osób które się na tym znają. Dzisiaj jesteśmy w takim miejscu, gdzie mam przeczucie iż żyjemy zgodzie z naszymi priorytetami, choć to oczywiście nie oznacza, że jest idealnie.

Teraz jesteśmy na przykład w trakcie przeprowadzki z jednego miasta do drugiego, nowe mieszkanie jeszcze ciągle jest w remoncie. Najstarszy syn poszedł do nowej szkoły, średni syn do nowego przedszkola. Od początku nowego roku szkolnego, jesteśmy w trakcie dużej zmiany. To spowodowało, że wszystkie rytmy jakie zbudowaliśmy przez ostatnie miesiące, w zasadzie legły w gruzach. Ale od jakiegoś czasu odkrywam, że jednym ze sposobów na nasze funkcjonowanie są właśnie te rytmy. Bo ja nie lubię mieć każdego dnia idealnie uporządkowanego. Na samą myśl o tym, że tego dnia będę robiła to, a innego to, przyprawiało mnie o mdłości. Potrzebowałam w tym wszystkim znaleźć nasz sposób, jak do tego podejść. Dla naszej rodziny pewne rytmy okazały się rozwiązaniem. Wprowadzenie ogólnych ram, minimalnej dozy rutyny, która pomoże nam pewien szkielet do codzienności wprowadzić, który potem my już go uzupełniamy tak jak chcemy. 

     Czas naszej pracy z mężem dzielimy na pół. Pół dnia mąż ma czas na pracę, pół ja. Nie pracuję na pełen etat. Najczęściej 4 do 5 godzin. Często mąż ma czas od rana. Jak on sobie ten czas zagospodaruje, to jest jego sprawa. Przed przeprowadzką mieliśmy domowe rytmy ustalone np. jeden dzień tygodnia, w którym są robione duże zakupy dla domu. Czy np. 2 dni w tygodniu są na składanie prania. Ta osoba, która spędza czas z dziećmi, jest zobowiązana też do tego, aby zrobić sprawy domowe. Więc zrobienie prania, czy obiadu, są na jej głowie – dlatego, że wszystkie tego typu czynności robimy zawsze z dziećmi. To są rzeczy, których ja się nauczyłam tak naprawdę prowadząc swoją firmę. Rozwijając firmę, doszłam do punktu, w którym zobaczyłam, że jeżeli ja chcę pójść dalej, to muszę usystematyzować pewne rzeczy. I zobaczyłam, że ten sam system jaki panuje w firmie, można przenieść poniekąd do systemu rodzinnego. Ważne jest tylko to, że każda rodzina, będzie miała inne systemy. Bo każda sytuacja rodzinna jest inna. Ja nie uczę tego, jakie systemy macie wprowadzić do rodziny. Tylko jak to zrobić, kiedy każdy z Was jest inny ale pogodzić Wasze potrzeby i żeby każdy czuł się w tym szczęśliwy. 


Tematy, które podejmujesz są bardzo na czasie. Trudno dzisiaj budować trwałe, zdrowe, wartościowe relacje, związki oparte na wartościach, nie rezygnując z siebie, własnego rozwoju, swoich potrzeb. Czy jest to w dzisiejszych czasach możliwe?

To pytanie otworzyło puszkę Pandory! Ja mam takie poczucie, że żyjemy w wyjątkowych czasach. Oczywiście ludzie innych wieków powiedzieliby to samo o swoich czasach. J Doszło do ogromnych przemian w sposobie rozumienia w ogóle życia, relacji, rodziny, przemian na rynku pracy, i w każdym aspekcie naszego życia. Ostatnich kilkadziesiąt lat w historii świata, to czas coraz większego odchodzenia od tradycyjnego budowania życia, w stronę budowania świadomego życia. Mam na myśli, że człowiek rodził się w określonym miejscu, społeczeństwie, i tam zostawał przez cały czas swojego życia. Mając z góry wyznaczone co i jak ma robić. Kim będzie i jakie będzie pełnił role. Żył w pewnym schemacie. A dzisiaj żyjemy w takich czasach, że to naprawdę my decydujemy prawie od początku naszego życia, jak chcemy żyć, kim będziemy, jaki zawód wybierzemy, jaką ścieżkę życia. Coraz mniej jesteśmy wpisani w konkretne role, które przychodzą z nami na świat.

Z jednej strony to jest cudowne. Możemy skorzystać z tylu szans. Choćby to, że my kobiety możemy pracować, możemy głosować. Ale jak to zwykle bywa, z wielką siłą i mocą, wiąże się ogromna odpowiedzialność. I to prowadzi do zagubienia – po prostu. Bo mamy tak ogromną ilość decyzji do podjęcia, taką ilość wyborów, których musimy dokonać, że jest to bardzo trudne i obciążające. Świadczą o tym wszystkie choroby, wzrost ilości depresji, samobójstw. Ludzie żyją z poczuciem pustki, bezsensu. Nie wiedzą co ze sobą zrobić, jak żyć. Patrząc na relacje. Mogę dzisiaj budować relacje na zasadzie świadomej, dobrowolnej decyzji, że ja z tym konkretnym człowiekiem chcę zbudować bliskość, intymność, porozumienie. Jest to szansa dlatego, że to nie jest wrodzone. Budowanie relacji to kwestia umiejętności. Jeśli chcesz się ich nauczyć, to możesz to zrobić. I dzisiaj stoi przed nami szansa na to, aby żyć w bliskości, zjednoczeniu, spotkania takich dwóch serc, które mogą się na siebie otworzyć. 

 


Z jakimi trudnościami przychodzą do Ciebie ludzie?


Najczęściej to są właśnie trudności w relacjach, w małżeństwie albo rodzicielstwie. Niestety, ale wiele osób się zgłasza w takim bardzo dramatycznym momencie. W chwili, kiedy już doszło do jakiegoś ostrego załamania. Już pojawił się temat rozwodu, albo jeden z małżonków się wyprowadził, albo doszło do zdrady. Mówię niestety, bo te momenty dramatycznych wydarzeń sprawiają, że jest trudniej to wszystko odwrócić. Ludzie nie dogadują się w temacie obowiązków domowych, zmian (jedna osoba chce, druga nie chce), niepoukładanych relacji małżonka z jego rodzicami, lub w kwestiach dotyczące wychowania dzieci. 

 


Jakie momenty w swojej pracy doceniasz najbardziej? Jakie są Ci szczególnie cenne?

Najbardziej lubię ten moment, kiedy jestem w trakcie przerabiania pewnych treści z moimi klientami, w samym środku tego procesu i widzę to, co się dzieje po drugiej stronie. Kiedy dzielą się tą drogą. Kiedy widzę, że biorą tę wiedzę i narzędzia i wprowadzają w życie. To są czasem bardzo wzruszające momenty, bo dzielą się sprawami najbliższymi sercu, szczegółami ze swojego życia rodzinnego, momentami małych lub większych przełomów. Takie chwile mi pokazują, że moja praca jest ważna i ma sens to, co robię, że to działa i służy innym. A z drugiej strony ja też po prostu uwielbiam to co robię, od takiej strony biznesowej. Lubię rolę przedsiębiorcy, lubię rozwijać się w tym i rolę osoby, która uczy. I dlatego czuję, że to jest moja droga i moje powołanie, bo te dwie rzeczy, które się składają na to, co robię, są rzeczywiście moim hobby. 



Czyli lubisz uczyć i lubisz się uczyć. I to sprawia Ci radość.

Tak, ostatnio robiłam sobie Test Gallupa, gdzie odkrywa się pięć podstawowych swoich talentów. One pomogły mi zobaczyć to, co ja już robię. Pomogły mi nazwać pewne elementy. Na pierwszym miejscu jest właśnie uczenie się, zdobywanie wiedzy, przekazywanie jej dalej. 


 

     Widać, że to co robisz, to jak mówisz o tym, że robisz to z niesamowitą pasją. Jak się zapalić od Ciebie tą pasją? Co robić, żeby mi się też chciało rozwijać siebie? Jak podtrzymywać w sobie ten ogień pasji i chęci do działania, żeby przeć do przodu?

W pierwszej kolejności zazwyczaj jest tak i nie ma w tym nic złego, że pierwszym, najlepszym, najsilniejszym motywatorem żeby się wziąć do pracy – to jest doświadczenie bólu! (tutaj Agnieszka wybuchła śmiechem a ja zrobiłam wielkie oczy). To jest moment, kiedy czuję, że jest mi tak źle, że ja już mam po prostu tego dość. Wiele osób tego doświadcza. Jedni potrzebują silniejszego bólu, inni mniejszego. Dla większości ludzi to jest główny motywator. Widzę to u wielu osób z którymi pracuję. Zaczynają coś z tym robić, uczą się narzędzi, wprowadzają je w życie. Doświadczając już pewnej zmiany, zmienia się też zapał. Rośnie jakość życia i maleje zapał do pracy, bo nie ma już tego bólu, który jest głównym motywatorem. To jest bardzo złudne, bo człowiek nie jest w stanie pozostać w tym samym punkcie życia w którym jest. My albo się rozwijamy, albo się cofamy. Nie można utrzymać statusu quo. Jeżeli się zatrzymam na drodze, to za jakiś czas znowu będzie gorzej. I wielu ludzi myśli w takich sytuacjach – to jest nie działa. Myślałam, że się poprawiło, ale znowu jest źle. To chyba ta cała wiedza jest to niczego.

I teraz trzeba się nauczyć jak to zmienić, że nie ból będzie mnie pchał do zmiany, tylko coś innego. I tu już każdy z nas musi znaleźć co to będzie. Dla mnie to są efekty, które ja widzę u moich klientów. I nie ważne, że czasami jest jakiś płacz po drodze i mam ochotę rzucić wszystko i koniec. Tak świadomie buduję moją pracę, żeby te efekty widzieć. U mnie też samo uczenie się jest motorem napędowym do działania. Daje mi to taki strzał adrenaliny, kiedy mogę np. coś nowego wdrożyć. 

 


Twoja osobista recepta na szczęście. Jakie składowe według Ciebie posiada bycie szczęśliwym, poczucie szczęścia?

(Agnieszka przez dłuższą chwilę zawiesza się podnosząc wzrok do góry i wpatrując się w jeden punkt – widać, że intensywnie się zastanawia).
Jak piszę wiadomości mailowe do osób zapisanych na mój Newsletter (dla chętnych podaję link -> http://www.domowezawirowania.pl/zaskakujacy-poradnik) to każda z nich kończy się hasłem – żyj pełnią życia. Mi bardzo bliskie jest słowo, które Pan Jezus powiedział: 

    Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i aby miały je w obfitości  J10,10. 

 

    Ja to nazwałam sobie pełnią życia, ale chodzi o to życie w obfitości. Odkrywanie kim mnie Pan Bóg stworzył, kim ja jestem jako człowiek i jakie bogactwo we mnie jest złożone. I… ja wierzę w to, że nasze szczęście jest przede wszystkim w Panu Bogu. I że On najlepiej wie, co jest dla nas dobre. To, czego ja uczę o relacjach, to nie są ludzkie wymysły, tylko rzeczy, które Pan Bóg stworzył a my je tylko nazywamy. Podążanie ścieżkami, które Pan Bóg w naturę ludzką wpisał.

Dla mnie szczęście jest równoznaczne z tym, co w Piśmie Świętym jest określone jako zbawienie. Poznanie w moim życiu Boga i pozwolenie, żeby On dał mi to szczęście. A to się dopiero przekłada na to, czym się zajmuje w mojej pracy. Uczę się jak tymi ścieżkami podążać, odkrywam co jest zgodne z naturą człowieka, a co niekoniecznie. Co przysienie pozytywne efekty dla relacji i dla mnie i wybieram. Zawsze mamy życie i śmierć przed sobą i wybieram. Ja jestem przekonana i tego doświadczam, że autorem szczęścia jest Pan Bóg. On wie co jest dla mnie dobre i wie, jakie ścieżki życia zaprowadzą mnie do radości. To nie oznacza, że w moim życiu nie będzie cierpienia, że nie będzie bólu. Ból będzie, ale nawet w bólu można być szczęśliwym, bo chodzi o to jak ja go przeżywam. 



Twoje podsumowanie jest niesamowicie mocnym przekazem. Myślę, że te słowa są bardzo ważne i niezwykle cenne.

Przyszła mi do głowy jeszcze jedna opowieść od osoby, z którą pracowałam a która dobrze pokazuje o co chodzi. To kobieta, która przeżywa silny kryzys w małżeństwie. Jej mąż też boryka się z depresją. Przez długi czas było tak, że gdy chciała wejść z nim w jakąś bliskość fizyczną, przytulić go, pocałować, to on często reagował wycofaniem się. Ona jako żona czuła się po prostu odrzucona. Było dużo żalu i cierpienia. Praca jaką podjęła doprowadziła do momentu, że pierwszy raz w rozmowie z mężem poczuła w sobie gotowość, aby powiedzieć mu, że: ja akceptuję i przyjmuję to, że Ty tak reagujesz i że z Tobą jako człowiekiem jest wszystko w porządku, oraz że sobie z tym poradzimy. Wtedy on pierwszy raz otworzył się i podzielił z nią tym, jak on przeżywa tą sytuację, że może ona powinna sobie kogoś innego znaleźć, że on może nie umie wyjść naprzeciw jej potrzebom. Wyszła z tego piękna, naprawdę głęboka rozmowa. O to chodzi. Te wszystkie narzędzia mają prowadzić do spotkania z drugim człowiekiem, nawet jeśli na tym etapie życia jest ono przesiąknięte bólem.

Łał. Niesamowita historia. Dobrze, że ją opowiedziałaś. Praca, która prowadzi po prostu do prawdziwego spotkania z drugim człowiekiem – to świetna praca! Jak dobrze, że jest ktoś taki, kto robi taką robotę, jak Ty. Bo to nie są łatwe tematy. Bardzo dziękuję Ci za tę rozmowę i twój ogromny wkład w nią. Jest w tych słowach powyżej cała moc inspiracji! 

 

     Serdecznie zapraszam Was na stronę internetową Agnieszki, gdzie możecie dowiedzieć się więcej na temat jej działalności. Każdy znajdzie coś dla siebie! :) Link poniżej...

https://www.domowezawirowania.pl/


 

Wysoka wrażliwość - poznaj siebie i żyj w zgodzie ze sobą

Pióro ptaka leżące na ziemi

W tym poście dowiesz się co oznacza bycie hiperwrażliwym człowiekiem, ale też podpowiem na kilka kwestii jak chronić i dbać o siebie, aby dobrze radzić sobie w dzisiejszym świecie, będąc osobą wysoko wrażliwą.


Temat ten w ostatnich latach a nawet miesiącach stał się dość popularny. Zaczęły na światło dzienne ”wypływać” książki z tą tematyką oraz różnego rodzaju artykuły. Dlaczego? To bardzo ciekawe. Może ludzie mają potrzebę dzisiaj większej świadomości siebie samych, aby żyć w zgodzie ze sobą i poznawać siebie? Byłoby dobrze.


Wrażliwość – hiperwrażliwość – nadwrażliwość – wysoka wrażliwość WWO (wysoko wrażliwa osoba) lub HSP (highly sensitive people) to temat, który dotyczy wbrew pozorom wielu osób. To przepiękna cecha, która pomaga bardziej czuć, doświadczać, być w świecie, ale jednocześnie wystawia nas czasem na ogrom cierpienia i trudności. Z pewnością trzeba powiedzieć jasno i zdecydowanie i na samym początku kilka istotnych kwestii:

1. Osoby wysoko wrażliwe są jak najbardziej normalne! To nie jest jakieś skrzywienie, czy defekt charakteru czy osobowości.

2. WWO (wysoko wrażliwa osoba) posiada taką cechę – uwarunkowaną genetycznie, która pozwala pełniej i dogłębniej doświadczać otaczającego nas świata.

Tą tematykę rozwinęła Elaine N. Aron. Polecam jej lektury, są naprawdę ciekawe i ukazują ładny obraz jak ja to mówię: wrażliwców. To ona ukuła sformułowanie DOES, które ma wyjaśniać podstawowe cechy takich osób. Jakie to cechy? A proszę bardzo:

D -- głębia przetwarzania (ang. depth of processing) wielokrotnie poddawanie przemyśleniom informacji, analizy, obserwacje, zastanawianie się. Nadwydajność mentalna.

O – Przebodżcowanie / przestymulowanie (ang. overstimulation) – to prowadzi do nadmiernego zmęczenia organizmu, wyczerpania, nawet wycofania.

E – emocjonalność / wysokie emocjonalne przytłoczenie (ang. emotional) – skupianie się na silnym doświadczaniu swoich cudzych emocji, silnie rozbudowana empatia, co daje dużą uważność.

S -- wyczulenie na subtelności (ang. sensitive to subtleties) wysokie wyczulenie zmysłów na bodźce zewnętrzne, takie jak: hałas, światło, zapach, i wszystkie inne zmysłowe odczucia. 


A teraz najważniejsze. Jesteś osobą wysoko wrażliwą, jeśli… 
 
  • Wyczuwasz nastroje, spojrzenia, drobne gesty, grymasy twarzy inne rzeczy u ludzi, z łatwością wychwytujesz stany osób obok Ciebie, do tego stopnia, że Ci się udzielają;
  •  Masz bogate i złożone życie wewnętrzne, jesteś twórczy, pełen fantazji, z głową w chmurach;
  •  Sztuka dotyka Cię głęboko: wzrusza Cię muzyka, widok piękna budzi sine emocje;
  •  Jesteś bardzo wrażliwy na ból fizyczny i psychiczny swój oraz innych ludzi;
  •  Środki pobudzające, kofeina działają na Ciebie szczególnie silnie, więc najczęściej ich nie pijesz po prostu;
  •  Bardzo zatłoczone miejsca nie są dla Ciebie lub na krótką chwilę, bo możesz się czuć nadmiernie pobudzony lub wyobcowany;
  •  Nie lubisz się mylić, możesz być perfekcjonistą i ciężko znosić krytykę innych, upomnienia mogą Cię bardzo ranić;
  •  Łatwo się przerażasz a potem długo pozostajesz ,,wstrząśnięty”;
  •  Denerwujesz się, kiedy w krótkim czasie musisz zrobi wiele rzeczy;
  •  Gdy ktoś czuje się źle doskonale wiesz, co zrobić, aby poczuł się lepiej, wygodniej, jesteś znakomitym słuchaczem, identyfikujesz się z drugim i zawsze wiesz, czego ktoś potrzebuje.
  •  Często innymi opiekujesz się znacznie lepiej niż samym sobą;
  •  Gdy czujesz silny głód łatwo tracisz koncentrację i spokój;
  •  Zmiany mącą Twój spokój: przeprowadzka, koniec związku, wyjazd, zwolnienie z pracy wywołują u Ciebie silny stres;

Nie musisz się odnajdywać oczywiście we wszystkich tych stwierdzeniach, ale jeśli większość z nich do Ciebie pasuje, to oznacza, że jesteś z jakimś stopniu osobą wysoko wrażliwą. To kwestia genów. Skoro Ty taki jesteś, to prawdopodobnie przynajmniej jedno z Twoich rodziców też takie jest. 


MÓZG

Inną kwestią jest mózg takich osób. Mają umiejscowiony ośrodek myślenia w półkuli prawej. Wrażliwcy są najczęściej prawo-półkulowi. Prawa półkula odpowiada za uczucia, emocje, intuicję, instynkt, twórczość, zmysłowość, wysoką empatię, ufność wobec innych (naiwność), przerażenie niesprawiedliwością świata. 15 do 20 procent wobec reszty świata – według badaczy optymistów jak pisze Bosco – to osoby hiperwrażliwe. Dodatkowym elementem jest ponoć szybkość przepływu impulsu nerwowego i skomplikowana sieć powiązań neuronalnych, który jest większy u osób zdolnych do całościowego oglądu i pozwala przyswajać większą ilość informacji.

Hiperwrażliwe osoby mogą mieć trudności z ułożeniem własnych granic i mogą być niezdolne do właściwego postrzegania samych siebie, ponieważ mają uwagę zwróconą wciąż na zewnątrz. Niezdolność wyznaczania skutecznie granic prowadzi do dezorientacji. I tak to już jest, że za bardzo się męczymy, za dużo pracujemy, zbyt często mówimy tak, zatracamy się w innych, jesteśmy przesadnie empatyczni, po czym nie potrafimy wrócić do swojego naturalnego stanu. Czujemy się oszołomieni, nie na miejscu, zestresowani, reagujemy irytacją i agresją. W konsekwencji brak znajomości własnych granic prowadzi do braku respektowania ich i niemożności bronienia ich przez innymi. Brak właściwej ochrony siebie wystawia Cię na ataki i prowokacje ze strony manipulantów. Ponoć hiperwrażliwcy przyciągają osobowości narcystyczne. Trzeba być uważnym na osoby, które wezmą Cię za słabeusza i będą chciały wykorzystać.

Osoby takie nieustannie umniejszają rezultaty swoich wysiłków, nie potrafią przyjąć komplementu. Trzeba by poszukać tutaj jakiegoś sposobu porzucenia perfekcjonizmu i nauczyć się cenić siebie.

Osoby hiperwrażliwe nie mogą sobie pozwolić na nieregularny tryb życia, niedobór snu, złe odżywanie, nadmiar środków pobudzających. Harmonijne życie może być tutaj bardzo pomocne. Takie, które zakłada szczególną dbałość o siebie, swoje ciało i psychikę. Zakłada zrównoważony odpoczynek do aktywności, chwile wyciszenia, samotności, z dużą dozą wyuczonych odpowiednich nawyków i schematów, które będą pomagały w radzeniu sobie z codziennością. No nie wiem, np. krótka drzemka w ciągu dnia. Aktywność, mam teraz na myśli tą umysłową – powinna być tak zaplanowana, aby spełniać potrzeby hiperaktywnego mózgu. Leniwe, jałowe i nudne środowisko np. pracy, w połączeniu z kreatywnym, inteligentnym i szybkim systemem jakim jest Twój mózg - zabije go.

Hiperwrażliwe osoby często mogą mieć uczucie przytłoczenia z powodu odbierania i przetwarzania zbyt wielu bodźców. To naturalny efekt. Trzeba nauczyć się umiejętności resetowania siebie i odpoczynku. Mogą w tym pomóc mindfullness, różnego rodzaju relaksacje jak np. masaż, czy choćby chronienie siebie przed mocnymi bodźcami jak okulary słoneczne w jaskrawym słońcu czy porządne wyciemnienie pokoju przed snem, aby sen był bardziej efektywny. 


Tak z mojego podwórka…

Zawsze czułam i uważałam, że jestem wrażliwcem. Osobą, która mówiąc potocznie więcej czuje, widzi i bardziej wszystko przeżywa. Byłam taka wiele lat. Tylko, że kiedy życie na ostrych i trudnych zakrętach dawało mi mocno w kość, moja wrażliwość powodowała, że bardzo dużo mnie to kosztowało. Myślę, że za dużo. Stres, ciągłe napięcie, martwienie się różnymi sprawami i ludźmi, tylko wiadomo – najmniej sobą samą. A to duży błąd.

Jeśli już się wzruszałam, to nie pokazywałam tego, bo myślałam, że to oznaka słabości. Szorstko przełykałam łzy, które i tak stały mi w gardle i uśmiechałam się, żeby nie dać nic po sobie poznać, nie musieć się nikomu tłumaczyć. Często z powodu tej cechy nie czułam się dostatecznie dobrze rozumiana. Tak bardzo mnie to męczyło, że w końcu schowałam swoją wrażliwość do wielkiego worka bez dna, gdzieś wewnątrz mnie. Od tamtej pory byłam twarda. Pomyślałam, że nie czas teraz na mazanie się i tkliwość, kiedy dzieje się coś złego, trudnego. Bo nie przeżyję tego, po prostu. Wyciągnę wrażliwość, kiedy będzie więcej spokoju i będę miała możliwość na spokojnie ją ujawniać. Tylko kiedy po wielu latach po nią sięgnęłam, okazało się, że to nie takie proste. Po pierwsze dlatego, że miałam poczucie, że gdzieś ona się zagubiła, a po drugie znów zaczęły dochodzić znajome uczucia, które ona generuje. Stanęłam przed decyzją. Co robić? Żyć i być wrażliwcem – w końcu to część mnie, moja cecha osobowości, czy dać sobie spokój i oszczędzić nerwów. Teraz wiem, że warto być wrażliwcem. Wiąże się z tym niesamowity i czasem nieposkromiony potencjał. Tylko trzeba siebie dobrze chronić, znać siebie i dbać o siebie, aby mogła ona nieskrępowanie we mnie być. Czego życzę sobie oraz Wam wszystkim czytającym moi mili.

 

Dążenie do sukcesu - budowanie własnej marki - czyli inspirujący wywiad z Sylwią Sawą Pasternak z firmy ISKRA

 

Jest obecnie jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek w Polsce w swojej branży: szkoleniowej, animacyjnej, warsztatowej. Tak bardzo pociągnęła mnie za sobą, że chciałabym przedstawić Wam jej historię.

 
Poznałam Sylwię Sawę wiele lat temu. Od początku była dla mnie ciekawą osobą, pełną energii, pasji i zaangażowania w to, co robi.  Historię zbudowania swojej firmy od zera własnymi rękami, historię tego jak należy żyć i jakim być, aby odnieść sukces w życiu zawodowym, osobistym i na każdym innym polu. Oto jej historia. 

Zdrowie psychiczne - jak się tworzy i jak je utrzymać?

Dziewczyna uprawiająca jogę

Teoria Dezintegracji Pozytywnej

Kazimierza Dąbrowskiego


Trafiłeś właśnie do zakładki, która traktuje o psychologii. W istocie rzeczy ta zakładka w blogu będzie jedną z najważniejszych. Ma pomagać rozumieć nieco bardziej świat psychologii a dokładnie ma za zadanie ukazywać jakie dobro może płynąć dla nas z tej dziedziny. Ma pomagać dbać o zdrowie, rozwijać się wszechstronnie, aby żyć jak najpełniej. A teraz przejdźmy do rzeczy.

Gdyby nie słowo pozytywna – to samo słowo dezintegracja kojarzy się dość negatywnie, dla mnie z… burzeniem czegoś. Także (uwaga poloniści) można powiedzieć, że to twierdzenie to oksymoron! Zgadza się? Moim zdaniem to niesamowicie ciekawa teoria i pięknie ukazuje funkcjonowanie ludzkiej psychiki!

Dąbrowski wspaniale obserwował siebie samego jako człowieka i był uważny na swoje ciało, ale też psychikę. Dwa najważniejsze aspekty ludzkiego bycia. Ponoć posiadał też mocno rozbudowaną empatię – czyli taki dar do rozumienia i wczuwania się w stany innych ludzi. Te cechy pozwoliły mu dokonywać przez całe lata swojej pracy wielu imponujących odkryć.

Zdrowie psychiczne ma swoje prawidła. Jak Dąbrowski rozumie i opisuje zdrowie psychiczne ?

Wyobraź sobie, że doświadczasz snu jak na jawie, w którym spotykasz nowe, słodkie, nie znane Ci dotąd stworzonko. Zaczynasz obserwować jego zachowania, wygląd (poznawanie). Widzisz, że ono wchodzi z Tobą w interakcje, podchodzi do Ciebie, daje się pogłaskać, jesteś nim zachwycony (przeżywanie). Próbuje nawiązać z Tobą kontakt (odkrywanie), zaczynasz po pewnym czasie się z nim zaprzyjaźniać i tworzysz z nim relacje (tworzenie). Uczycie się wspólnie komunikacji, aby skutecznie porozumiewać się miedzy sobą, dzięki czemu ta obca na początku istota staje się dla Ciebie przyjacielem i wsparciem (wyższy poziom rzeczywistości).


No dobra. To teraz kilka nieco trudnych słów 

Jego definicja to: „zdrowie psychiczne jest zdolnością do rozwoju człowieka poprzez poznawanie (żądza wiedzy, potrzeba zadawania pytań i logicznego analizowania, zajmowanie się problemami teoretycznymi), przeżywanie (silne odczuwanie związków emocjonalnych z miejscami, osobami, wydarzeniami), odkrywanie, tworzenie oraz dążenie do coraz to wyższych poziomów rzeczywistości, aż do konkretnego ideału indywidualnego i społecznego poprzez procesy dezintegracji pozytywnej i cząstkowej integracji wtórnej”.

No dobra, a po ludzku: aż do konkretnej zmiany w Tobie lub w Twoich relacjach poprzez rozbicie psychiki w drobny mak i złożenie jej z powrotem w nowy, lepszy sposób w aspektach tego wymagających. No może trochę tragicznie to zabrzmiało.

Dezintegracja -- Jest rozumiana jako „korzystne rozluźnienie, a nawet rozbicie pierwotnej struktury psychicznej” i w jego ujęciu ma znaczenie prorozwojowe, czyli korzystne.

Inaczej: pomyśl, że w swoim śnie pierwotnie bałeś się tego małego stworzenia i nie wiedziałeś co Cię czeka w kontakcie z nim, czy ono nie jest dzikie, złe. Potem uczysz się relacji z nim i wychodzi nowa jakość – nastąpił rozwój.

Integracja wtórna – jest wtedy, gdy coś się zepsuje i ponownie trzeba to naprawić, połączyć. Czyli najpierw trzeba coś zepsuć, żeby z rozsypanych klocków ułożyć jeszcze lepszej jakości budowle.


Dąbrowski wyróżnił 5 POZIOMÓW ROZWOJU.

Tych 5 poziomów pokazuje, jak człowiek zaczynając od podstawowych funkcji jakie ma w sobie nadbudowuje coraz to nowy, bardziej złożony i lepszy wewnętrznie świat psychiki. Dzieje się to jednak poprzez pewne koszty, jakie trzeba ponieść. Tymi kosztami są często konflikty wewnętrzne, rozterki, brak zrozumienia wielu kwestii np. niektórych zasad panujących w świecie, trudności w zrozumieniu siebie i własnych stanów emocjonalnych. Brzmi znajomo co? Kto ich nie ma!

O to właśnie się rozchodzi. Lubię tę teorię, bo pokazuje, że z pozornie negatywnych i niemiłych rzeczy wychodzi glina do wyrzeźbienia czegoś imponującego. Jest to oczywiście proces, czyli trwa w czasie i stopniowo dokonują się zmiany. Te fizyczne dzieją się siłą rzeczy, bo tak zostaliśmy ,,zaprogramowani”. Ale obok tego dokonuje się rozwój społeczny i ten trzeci – najważniejszy – wewnętrzny.

Rozwijamy swój wewnętrzny świat, a co za tym idzie budujemy silną strukturę psychiczną mogącą przetrwać wiele przeciążeń (których nam w życiu nie brak). Uważam to za bardzo pocieszające. To też pokazuje, że nie trzeba nam się bać niezrozumienia, trudnych emocji i innych niewygodnych elementów w sobie, bo to oznacza, że coś w nas pracuje. To proces twórczy i pełen niepowodzeń, ale nasz siła tkwi właśnie w tym procesie stawania się lepszym, czyli siła autokreacji. Trzeba to zaakceptować i próbować oczywiście na miarę możliwości rozwiązać nurtujące nas kwestie. To będzie nas prowadziło do budowania zwartej struktury psychicznej i równowagi wewnętrznej człowieka.


  • Na pierwszym poziomie następuje rozwój intelektualny, ale niedorozwój uczuć. Czyli brak empatii i wrażliwości na innych, brak uczuciowych związków z innymi. Osoba jest pozbawiona konfliktów wewnętrznych, refleksyjności, poczucia winy. Dominuje egocentryzm, konflikty zewnętrzne, dążenie do zaspokojenia własnych potrzeb, dążenie do władzy.
  • Na drugim poziomie pojawia się już zdolność do rozwoju, rozbicia aktualnego stanu rzeczy, ale jest brak wyraźnej hierarchii wartości więc rozwój jest trochę bezładny i brak mu jasnego kierunku. Tutaj trzeba mierzyć się z wewnętrzną ambiwalencją, zmiennością i cyklicznością nastrojów z przewagą smutku i przygnębienia. Będą zmiany upodobań, uprzedzenia, wątpliwości. Mogą się pojawiać związki uczuciowe ale będzie w nich zazdrość, uzależnienie od innych, relatywizm wartości. Silne konflikty emocjonalne nie są rozwiązywane rozwojowo i może to prowadzić nawet do zaburzeń psychicznych, psychoz, fobii. Zachowanie jest kierowane zewnętrznymi standardami, modą, aktualnymi ideologiami przyjmowanymi bez refleksji i oceny. Tutaj mieści się wszystko, co nieukierunkowane, dziwaczne, bezrefleksyjne z brakiem wglądu w siebie.
  • Na trzecim poziomie pokazują się stany napięcia psychicznego wywołane konfliktami wewnętrznymi i kryzysami. Mogą ujawniać się różne formy nerwic: lękowa, depresyjna, obsesyjna. Wnętrze zaczyna sterować zachowaniem a chwiejność zastąpiona jest tym, co powinno być, a nie tym co jest. Pojawia się wewnętrzna hierarchia wartości i celów, konflikty moralne, egzystencjalny niepokój, załamania ale jednocześnie rośnie odporność psychiczna i umiejętność rozwiązywania złożonych problemów.
  • Na czwartym poziomie rośnie niezależność, świadome kształtowanie własnym wewnętrznym rozwojem. Zaczyna się samodoskonalenie i poświęcanie się dla innych jako służba drugiemu. Samoobserwacja, samokontrola, samowychowanie, właściwa ocena siebie, refleksja nad sobą i innymi, czerpanie satysfakcji z pokonywania trudności.
  • W końcu ostatni poziom. Osoba jest w pełni autonomiczna, ma głębokie przekonanie i wiarę we własny rozwój, wyznawane wartości, idee, przekonania. Ukształtowane zostają zdolności, zainteresowania. Jest wysoki poziom odpowiedzialności społecznej, trwałe związki miłości i przyjaźni. Pojawia się realny obraz siebie i wysoki rozwój zdrowia psychicznego umożliwiający pełną samorealizację. (ideały, których niewiele- to mój komentarz).

Według Dąbrowskiego – rozwój jednostki ma zmierzać w kierunku intensywnego przekształcenia psychiki, w doświadczaniu odczuwania  psychomotorycznego, sensorycznego, intelektualnego, wyobrażeniowego i emocjonalnego. Ponadto Dąbrowski skupia się na środowisku wewnętrznym. Dostrzega tam szereg konfliktów, które są potrzebne do dynamicznego rozwoju psychicznego. Widzi zdrowie psychiczne jako pewien PROCES stawania się coraz bardziej wewnętrznie poukładanym człowiekiem, czyli dobrze ustrukturalizowanym wewnątrz, a nie jako STAN.

Dąbrowski nakłania nas do wzięcia odpowiedzialności za nasze życie, do otwartości na zmiany i samo-przeistaczanie a przez to pełniejsze samostanowienie. Pokazuje, że jest ono dobre i nie należy się go bać. Ludzkie doświadczenie ma charakter pozytywny, bo prowadzi do rozwoju. A wiadomo, że im bardziej będziemy rozwinięci, tym lepiej, piękniej i pełniej będzie nam się żyło.

Od tej pory, gdy będziesz przeżywał trudności zwłaszcza te ,,wewnętrzne”, bił się z myślami jak to mówią, przypomnij sobie tę teorię i jej założenia. Niech wtedy doda Ci ona sił do zmagania się z nimi i da Ci wewnętrzną pewność, że nie koniecznie dzieje Ci się krzywda, ale ból rodzenia dobrych, nowych rzeczy.


Krótki życiorys twórcy teorii

Kazimierz Dąbrowski – urodził się 1 września 1902 roku w Klarowie na Lubelszczyźnie. Był lekarzem, psychologiem, polonistą, filozofem, inicjatorem i czołowym propagatorem higieny psychicznej w Polsce. Całkiem nieźle nie? To się nazywa edukacja! Studiował filologię polską, filozofię, psychologię i literaturę grecką na Uniwersytecie Lubelskim. Po śmierci ojca wyjechał do Poznania (1924), aby kontynuować studia filozoficzne i polonistyczne. Po ich ukończeniu przeniósł się do Warszawy, gdzie rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. Jednym słowem gość o wszechstronnych zainteresowaniach.

Kształcił się nie tylko w Polsce, ale studiował również w Genewie, Wiedniu, Paryżu, w Baltimore i na Harvardzie. Jego nauczycielami byli m.in. Édouard Claparède, Pierre Bovet i Jean Piaget. Z inicjatywy Dąbrowskiego powstał Instytut Higieny Psychicznej, którego celem, poza działalnością naukową, szkoleniową i wydawniczą, było prowadzenie praktyki klinicznej, obejmującej profilaktykę i wczesne rozpoznawanie zaburzeń psychicznych. Była to pierwsza tego typu placówka w Polsce i jedna z nielicznych w Europie.

Jaka będzie przyszłość ludzkości - Eksperyment Johna Calhouna



Mała beżowa myszka zwrócona w stronę obiektywuEksperyment Johna Calhouna



Eksperyment jest na tyle ciekawy, że chciałabym poświęcić mu kawałek miejsca. Był sobie kiedyś badacz i naukowiec o imieniu John Calhoun.
Był amerykańskim etologiem, czyli zajmował się badaniem zachowań zwierząt. Wpadł razu jednego na pomysł, żeby stworzyć mysi odpowiednik rozwiniętej cywilizacji ludzkiej. Eksperyment został przeprowadzony na myszach w roku 1968 i trwał 4 lata i był powtarzany kilkukrotnie na myszach i szczurach.

To, co mnie najbardziej zaskakuje w tym badaniu to fakt, iż pomimo wielokrotnych prób efekt końcowy był zawsze ten sam – nieograniczony dostęp do pokarmu i brak zagrożeń powodował wymarcie populacji. Ciekawe prawda? Wydaje się absurdalne. Eksperyment miał kilka założeń. Oto one:

1. Nieograniczony dostęp do pożywienia, wody oraz materiałów potrzebnych do budowania schronienia
2. Brak zagrażających życiu drapieżników
3. Maksymalnie ograniczone rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych (opieka lekarska dla myszy)
4. Jedyne ograniczenie – przestrzeń, która mogła pomieścić maksymalnie 3840 myszy.

John Calhoun przeprowadził to badanie, żeby zaspokoić swoją ciekawość. Chciał sprawdzić, jaką przyszłość szykuje sobie ludzkość za jakiś czas, zapewne trudny do określenia. Co się dokładnie stało w tym eksperymencie?!  Zobaczmy!

Cztery pary myszy wpuszczono do zamkniętej kwadratowej zagrody o wymiarach 2.7 metra o ściankach wysokich na 1.4 metra. Jedynym ograniczeniem była niemożliwość opuszczenia zagrody.

Początkowo populacja szybko rosła, podwajając się co 55 dni. Po 315 dniach liczebność populacji wynosiła 620 osobników, ale odnotowano znaczny spadek liczby urodzin. Ostatnia mysz, której udało się przeżyć urodziła się w 600-tnym dniu. W okresie między 315 dniem od zasiedlenia a 600-tnym odnotowano załamanie typowych relacji społecznych i znaczne zmiany w zachowaniu. Badacze zaobserwowali:

  • wydalanie młodych z gniazd zanim stały się samodzielne,
  • ranienie młodych,
  • niezdolność dominujących samców do obrony terytorium i samic,
  • wzrost agresywności samic,
  • wzrost bierności samców niedominujących spowodowany wzrostem ataków na nie.

Po 600 dniu od zasiedlenia rozpad interakcji społecznych trwał nadal, a populacja zaczęła zmierzać do wymarcia. W tym okresie zanikło rodzenie młodych. Samce wycofały się zupełnie i już ani nie zalecały się do samic ani nie walczyły. Jadły, piły, spały i czyściły swe futerka – i wszystko to w samotności. Charakteryzowały się elegancką sierścią i brakiem zranień. Calhoun nazwał je "Pięknisiami".
Myszy pięknisie były dobrze odżywione, zdrowe i zainteresowane tylko sobą. Nie były zaciekawione światem zewnętrznym, całymi dniami nie robiły nic poza jedzeniem, piciem, spaniem i pielęgnowaniem siebie. Przy okazji były bardzo głupie.

To jest ta część eksperymentu, która mnie osobiście najbardziej zaskakuje. Myszy pięknisie. Nie sądzisz, że to niesamowite, że taka ala ,,rasa" się wyodrębniła? W moim przekonaniu w dzisiejszym świecie niestety mamy do czynienia w takimi nazwijmy to: osobnikami. Kiedy myślę o facetach po 30, 40 roku życia mieszkającymi nadal z mamusią i na jej garnuszku, dbającymi tylko o siebie i własne ego. Niezdolni do tworzenia, prowadzenia i podtrzymania dojrzałych relacji z kobietami. Eeeehhh.... to boli. Właśnie z tym przykładem kojarzą mi się te myszki pięknisie.


Ok, jedziemy dalej. Jak przebiegał eksperyment?


Przebieg eksperymentu:

Faza A – Okres przystosowywania się (dni 0-104)
1. Dnia pierwszego do siedliska wpuszczono 4 samce i 4 samice.
2. Początkowo myszy miały problem z przystosowaniem się do środowiska i do siebie nawzajem.
3. Po względnym ustabilizowaniu się sytuacji myszy stworzyły swego rodzaju podział terytorialny i zaczęły budować gniazda.
4. W dniu 104. zaczęły rodzić się pierwsze “nowe” myszy.

Faza B – Gwałtowny wzrost populacji – okres eksploatacji zasobów (dni 105-314)
1. Populacja gryzoni dubluje się co 55 dni.
2. Wykształcenie się rodzaju struktury socjalnej – wielkość miotu jest zależna od “pozycji społecznej” rodziców.
3. Więcej myszy rodzi się w boksach zamieszkałych przez bardziej dominujące samce, podczas gdy mało dominujące myszy mają znikomą ilość potomstwa.
4. Mimo tego, że warunki panujące w każdym z boksów były identyczne i dawały jednakowe warunki bytowe, można zauważać gromadzenie się myszy i konsumowanie pokarmu, w konkretnych miejscach. Myszom przestała przeszkadzać obecność innych. Coraz bardziej zauważalny był tłok w “wybranych” boksach.
5. Pod koniec fazy B było trzykrotnie więcej osobników nieradzących sobie społecznie (niedominujących w żaden sposób), niż osobników społecznie stabilnych, mających ugruntowaną pozycję (samce dominujące). Wartym odnotowania jest fakt, że stabilnie społeczne osobniki to głównie starsze myszy.

Faza C – Stagnacja – okres równowagi (dni 315-559)
1. Populacja dubluje się co 145 dni.
2. U samców zanika umiejętność obrony własnego terytorium.
3. Karmiące samice zaczynają być wyraźnie agresywne, niejako przejmując od samców role obrony gniazda. Agresja ta kierowana jest również ku własnemu potomstwu, które bywa atakowane, ranione i zmuszane do opuszczenia gniazda.
4. Powszechna staje się przemoc. Samce przestają w jakikolwiek sposób zabiegać o samice. Zamiast tego atakują się wzajemnie. Tworzy się rodzaj nowej struktury. Są samce agresywne – bardziej dominujące, jak również bierne – nadmiernie gryzione przez inne.
5. Pojawiają się zachowania homoseksualne. Bardziej dominujące samce wykorzystują te bardziej bierne, które przyjmują “rolę żeńską”.
6. U samic pojawia się mechanizm naturalnej antykoncepcji – wchłanianie płodów. Jest również coraz mniej zapłodnień oraz zanika instynkt rodzicielski. Skutkiem tego rodzi się coraz mniej młodych. Pojawiają się także całkiem bezdzietne samice.
7. W połowie fazy C praktycznie wszystkie młode były odrzucane przez matki. Rozpoczynały one osobne życie, bez wykształcenia jakichkolwiek zachowań emocjonalnych czy społecznych.
8. Mimo tego, że spodziewanym czynnikiem hamującym wzrost będzie osiągnięcie limitu 3840 osobników, maksymalna populacja wyniosła jedynie 2200. Dodatkowo tylko 20% gniazd była stale zajęta.

Faza D – Okres wymierania (dni 560-1588)
1. W dniu 560. zakończył się wzrost populacji.
2. Samice bardzo rzadko zachodzą w ciążę, a nieliczne rodzone młode nie przeżywają.
3. Ostatnie zapłodnienie miało miejsce w dniu 920.
4. Pojawiły się męskie odpowiedniki samic, tzw. “piękni” (“beautiful ones”). Samce te nie wykazywały żadnego zainteresowania samicami, jak również nigdy nie brały udziału w jakichkolwiek konfliktach. Ich zachowanie sprowadzało się wyłącznie do picia, jedzenia, spania, jak również dbania o własny wygląd (np. czyszczenie futerka, czy nieangażowanie się w walki – brak blizn).
5. Po pewnym czasie populacja całkowicie utraciła zdolność do reprodukcji.
6. Ostatni tysiąc myszy nie wykształcił w sobie jakichkolwiek reakcji społecznych. Nieznana im była agresja oraz zachowania prowadzące do ochrony gniazda i potomstwa. Nie angażowały się w inne działania niż picie, jedzenie, spanie oraz dbanie o siebie. Osobniki w tym czasie wyglądały wyjątkowo ładnie i zadbanie. Posiadały zdrowe ciało i dobrze wyglądające oczy. Jednak nie potrafiły poradzić sobie z jakimkolwiek nietypowym bodźcem. Choć wyglądały wyjątkowo dobrze, były również wyjątkowo głupie.
7. W dniu 1588 umiera ostatni osobnik.

Według Johna Calhouna wnioski wyciągnięte z tego eksperymentu były następujące:

,,Gdy całe dostępne miejsce jest zajęte i określone są wszystkie role społeczne, konkurencja i stres, doświadczane przez jednostki, doprowadzają do całkowitego załamania skomplikowanych zachowań społecznych, ostatecznie pociągając za sobą wymarcie populacji”.


Wniosek współpracownika Johna Calhouna:
Im większa populacja, tym matka mniej dba o swoje gniazdo i młode. (Hm... to mi się wydaje może nawet zasadne, kiedy masz 2 dzieci łatwiej o nie zadbać a kiedy 15 no cóż... weź to ogarnij :P. Poza tym matka może myśleć, eeee.... tak dużo tych myszy mamy w szeroko rozumianej mysiej rodzinie, jak kilka przepadnie mała strata :P ).


BRAK WYZWAŃ stopniowo pogarsza zachowanie kolejnych pokoleń populacji. Ta degeneracja jest nieunikniona i kończy się wymarciem populacji. Calhoun twierdził, że warunki, w których ma się wszystko bez ponoszenia żadnych kosztów, są dla populacji (myszy? ludzi?) destruktywne. W efekcie zanika odpowiedzialność i skuteczność działania, ale także świadomość społeczna.

Oczywiście żaden eksperyment nie jest do końca idealny i zapewne można wysuwać pewne hipotezy i dalej sprawdzać te teorie, jednakże w przypadku gryzoni zdaje się tak to działa. Jedna z takich hipotez dająca do myślenia jest ta dotycząca chowu wsobnego. W ogóle nie został wzięty pod uwagę degenerujący wpływ chowu wsobnego. Chów wsobny, a więc kazirodztwo doprowadza do zmian degeneracyjnych fizycznych i psychicznych, bezpłodności i zachowań destrukcyjnych - zauważa jedna z internautek.

Co o tym myślicie? Może to mieć jakiekolwiek przełożenie na ludzki gatunek? Może nad niektórymi wnioskami warto się choćby zastanowić? Moim zdaniem eksperyment jest niesamowicie ciekawy i dający wiele refleksji. Baaaardzo jestem ciekawa, co Ty o tym myślisz. Jeśli możesz, podziel się swoim zdaniem w komentarzu lub napisz do mnie ;)

Follow